poniedziałek, 29 lutego 2016

Piłat



Wobec tłumu obmył ręce i rzekł:
"Nie jestem winy krwi tego sprawiedliwego, to Wasza rzecz!
Ukrzyżować go!!!!!"

Od kilku lat w misterium wcielam się w postać Piłata i co roku zadaję sobie te same pytania.
Jak często obmywam ręce i mówię to nie moja sprawa. Róbta co chceta mnie to nie interesuje. 
Po co mam się wychylać. Co się będę wtrącał.
Może i się komuś krzywda dzieje, ale co mnie to, to czyjeś sprawy, interesy. 

A szatan gdzieś za plecami podpowiada: nic nie rób. spokojnie, samo się wyjaśni,  jeszcze ci się oberwie, mało masz swoich kłopotów.
Jakie dylematy miał Piłat, w obcym kraju okupowanym jestem namiestnikiem i mam dbać o spokój w tej części imperium, czym jest jednostka choćby najwspanialsza, muszę wybrać mniejsze zło.

Muszę? Muszę wybierać między złem a złem. Przebiegłość szatańska. 

Kilka lat temu spacerując letnim popołudniem wzdłuż morza, natrafiłem na parę, trudno ją tak nazwać, on byczek bez karku na siłę chce okazać dziewczynie swoją"'Miłość", szarpie się z nią, w kółko jej mówić kocham cię chcę z tobą być, dziewczyna wyrywa mu się i krzyczy: zostaw mnie! idź sobie! spadaj! chcę iść do domu! chcę zostać sama! 
Jest zmęczona nie ma już siły mu się wyrywać. A on na to pokarzę jak cię kocham rzucę się do morza. Rezygnuje i znów chce ją za rękę gdzieś zaciągnąć.
A ja się tylko temu przyglądam, żona kurczowo złapała mnie pod rękę, idziemy dalej.
Minęło kilka lat a ja się zastanawiam dlaczego spanikowałem, Dlaczego nie zrobiłem nic. 
Obmyłem ręce, jak i wielu mi podobnych spacerowiczów. 

Usprawiedliwiam się sam przed sobą, nie wiadomo co to za typek, widzę ze silniejszy ode mnie, ale jak zareaguje gdy się wtrącę, może ma jakiś nóż przy sobie, może mnie walnąć, a czy ktoś mi jeszcze pomoże gdyby coś się zaczęło dziać.
Często słyszymy ze komuś się krzywda stała bo stanął w czyjejś obronie, pamiętasz zasztyletowanego policjanta, pobitego chłopaka. Słyszałeś sam o zemście chuliganów.
Ba nawet pojawia się w telewizji określenie: "każdy dobry uczynek zostanie ukarany".

Tylko dlaczego mam nieczyste sumienie, wstydzę się przed sobą samym że nie zareagowałem.

Modlę się o odwagę, by zareagować gdy Tobie będzie działa się krzywda. 

niedziela, 8 listopada 2015

Klęska urodzaju


Klęska urodzaju.


Jesienny sad, jabłonie obwieszone pięknymi owocami. Zwisające ciężko gałęzie ostatkiem sił utrzymują owoce, zaczynają pękać pod ich ciężarem, nie maja już sił ich utrzymywać, a jabłka wciąż jeszcze rosną. W takim momencie jabłoń ginie pod ciężarem własnych owoców.
Matka natura radzi sobie z tym. Wiosną, gdy intensywnie obsypuje się kwiatem, nie każdy z nich zostaje zapylony i nie z każdego zawiązuje się owoc.  Z czasem gdy zawiązane owoce zaczynają rosnąć następuje selekcja, słabsze mniej rozwinięte odpadają. Podczas suszy, gdy drzewo ma zbyt mało wody odrzuca większą część owoców, by przetrwała choć ta część, którą jest wstanie wykarmić.

A ja? Jak ja zachowuję się z moimi owocami. Jak opiekuję się moimi kwiatami? Jak dbam o zalążki? I w końcu ile owoców doprowadzam do pięknej dojrzałości? Czy wiem kiedy dany owoc już jest dojrzały a który wymaga jeszcze mojej opieki?

Na pewno ja jako pomysłodawca jestem płodny, co chwilę mam jakiś kwiatek. Inspiruje się rożnymi rzeczami, zastanawiam się nad przeniesieniem ich na swoje podwórko. Często podsuwam pomysły innym. Dalej gdy taki mój kwiatek zostanie zapylony i okazuje się potrzebny, ciekawy i zostaję zdopingowany przez innych: Karol zrób to jest super. Karol zróbmy to razem. O na tym może być kasa do zarobienia.
Czasem tez jest inaczej, pomysły na działania przychodzą z zewnątrz. Dzwoni telefon i pytanie: Karol mam pomysł, projekt, wchodzisz w to?
No i zasiało się, zaczyna wzrastać, szybko lub powoli, ale rośnie. Jestem silny wiele owoców mogę mieć jednocześnie. Tym bardziej, że jest selekcja naturalna, cześć zawiązanych pomysłów upada, nie ten czas, brak środków, brak wsparcia zewnętrznego, brak wiary w to ze się uda.
A część z nich zostaje, wzrasta w swoim tempie. Dojrzewa, pięknie się mieni w słońcu.
I....
Własnie gdybym był drzewem, było by prościej. Wiosną kwiatki, latem wzrost, jesienią zbiory, zimą odpoczynek.
A ja na jednej gałęzi kwiaty, na drugiej zawiązują się owoce, na trzeciej dojrzałe jabłka a czwarta sucha bo martwy sezon.
Nie no za prosto by to było.
Jeden kwiatek od zapylenia do owocu potrzebuje jednego dnia, inny tygodnia, kolejny miesiąca, roku a czasem i kilku lat.
Każdy z nich potrzebuje mojej energii w rożnym stopniu. A ja mogę jej dostarczyć tylko określoną ilość, więcej się nie da. Fizycznie się więcej nie da.
Wiec stanąłem w obliczu klęski urodzaju.
Muszę świadomie stanąć i zobaczyć wszystko czym się teraz zajmuje i zrezygnować z rzeczy nie rokujących na piękne owoce.
Jeśli tego nie zrobię, mogę upuścić te najcenniejsze.
Dla mnie najważniejsze.




wtorek, 27 października 2015

Autostopowicz

Autostopowicz


Prowadząc firmę, poszukiwałem rozwiązań na zwiększenie sprzedaży, zysków, na szybki wzrost. W końcu zaczęła mnie interesować psychologia.Czytałem i uczyłem się różnych rzeczy, technik i w końcu trafiłem na szkolenie NLP. Siedem dni intensywnych szkoleń, uczyłem się jak perfekcyjnie ........................... 
............ manipulować. 
Tak manipulować ludźmi. Chciałem zostać mistrzem NLP (neuro lingwistyczne programowania) tylko po to żeby zaspokoić swoją własną próżność i chciwość. Zaślepiony, chciałem po trupach osiągać korzyści tylko dla siebie nie licząc się z nikim i niczym. W trakcie widać już było małe efekty. To potężne narzędzia.

Ostatni dzień szkolenia był bardzo gorący, parny w powietrzu wisiała burza. Rozstałem się z grupą i ruszyłem. 
Wsiadłem w samochód i powoli wyjeżdżałem z Poznania, miałem przed sobą 100 km i nie spieszyło mi się.
Jadać tak ulicami miasta myślałem o ......................
No własnie o pierwszej ofierze moich nowych umiejętności.
Dokładnie tak, czekałem na moja pierwszą ofiarę, aby ją zmanipulować, wykorzystać, tak tylko dla zabawy, dla przetestowania siebie. Poczucia jak jestem wielki. 
Przez głowę przeleciała mi myśl = autostopowicz.

No i stał.
Na wylocie z miasta stał i próbował złapać okazje jakiś facet.
Moja pierwsza ofiara, huraaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!  
Wsiadł mężczyzna około 40 lat , zmęczony, nieświeży, zrezygnowany, w upale dwie godziny czekał na okazję.
Zaczęliśmy rozmawiać, i ....
Moja pierwsza ofiara:
Urodził się w rodzinie alkoholików, niestety zbyt długo czekano z odebraniem praw rodzicielskich, bo gdy trafił do domu dziecka był za stary żeby liczyć na adopcje. Tam poniewierany przez współwychowanków i "opiekunów", bity i wykorzystywany, zaszczuty jak kotek przez wściekłe psy, czekał na pełnoletność aby jak najszybciej się z tamtą wyrwać. Wyszedł z bidula i tułał się po świecie, dorywcza praca bez stałej umowy, bez własnego domu, otarł się o przytułki i bezdomność. Los się do niego w końcu uśmiechnął. Spotkał kobietę, zakochał się z wzajemnością, ożenił.Opowiadał o swojej teściowej z taką czułością i miłością. Kochał ją jak matkę, której nigdy tak naprawdę nie miał. Był szczęśliwy gdy urodziły się dzieci, nie marzył o tym co go spotkało, był szczęśliwy. 
Trwało to niestety chwilę.
Wypadek na budowie odbiera mu zdrowie. nie ma prawa do renty i odszkodowania bo pracował na czarno. Teściowa nagle umiera. A jego żonę dopada schizofrenia. W ostatniej chwili ściąga ją z okna gdy chciała wyskoczyć. A teraz jedzie odwiedzić ją w szpitalu psychiatrycznym do Gniezna. 50 km od miejsca w którym mieszka i nie może jej za często odwiedzać, nie stać go. 
Nie widział sensu dalszego życia, wyszeptał, że jedzie się pożegnać, po powrocie do Poznania chciał rzucić się z wiaduktu pod pociąg. 
Jechaliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu, wszystkie samochody wyprzedzały nas, oczy miałem zalane łzami, on łkał jak dziecko. 
A ja myślałem sobie "no to masz pierwszą ofiarę"
Jak bym dosłał obuchem w głowę. Co ja kurna robię ze swoim życiem. Mam przechodzić koło takich ludzi bez wzruszenia, bez refleksji, traktować ich jak powietrze bo nie służą moim egoistycznym celom. Mam wszystko żeby być szczęśliwym. 
Wtedy zrozumiałem, mam w reku narzędzia które pozwalają czynić dobro, budzić w ludziach pozytywne myślenie.
Korzystając z tych moich zasobów udało mi się dowiedzieć, co trzyma go przy życiu, co go uspokaja, odnaleźć ostatnią deskę nadziei.
Zaczął opowiadać o bawiących się beztrosko dzieciach, o tym jak patrzy na nie, jak się śmieją, jak ufają mu, jak jest im potrzebny. 
Uspokajał się, na jego twarzy pojawił się uśmiech. A ja zwalniałem coraz bardziej, by jak najdłużej ten stan  nim umacniać. I poszukać jakiegoś rozwiązania, gdzie może poszukać pomocy.
Bardzo blisko szpitala psychiatrycznego w Gnieźnie jest Katedra. Stwierdził, że po odwiedzinach, przejdzie się tam odszuka Caritas i opowie swoją historię, poprosi o pomoc, w poniedziałek ruszy w posadach opiekę społeczną, By pomogli, nie tyle jemu, co dzieciom. 

Zatrzymałem się przed bramą szpitala, dałem mu jeszcze trochę kasy na słodycze dla dzieciaków.

Wysiadając ściskał moją dłoń bardzo mocno i ....................
pocałował mnie w rękę. Dodając: "będę się za pana modlił"

Moja pierwsza ofiara pocałowała mnie w rękę!!!!!!!!!

Tym pocałunkiem odmieniłeś mnie. Uratowałeś. Zatrzymałeś na drodze w przepaść. 

I od tego momentu zaczęła się moja praca nad sobą, moja przemiana. 

Nigdy więcej nie widziałem tego człowieka i pewnie nigdy nie dowiem się co dalej się z nim stało.
Modle się za niego. 

czwartek, 15 października 2015

Bojek

Bojek.




Dziś czuje jakiś niepokój w sobie, pogoda deszczowa, ludzie gdzieś się pochowali.
Telefon milczy, nikt nie dzwoni. Sprawdzam telefony - sprawne.
Terminarz - do końca tygodnia nic żadnych planów.
Kilka wydarzeń na przyszły tydzień. Kończące się projekty. Potem pustka...........
Poczta, odpisałem na zaległe e-maile. Nikt nie odpisuje. Uzewnętrzniłem się w kilku i ......,

Cisza.

Spokój

Niepokój

Odzywać się zaczyna mój wewnętrzny krytyk:

Zapomnieli o tobie. hahaha
nie jesteś już potrzebny 
czekają aby zakończyć współpracę i koniec - sajonaraaa
po co piszesz i tak nikt tego nie czyta,
Karol, daj spokój oszukujesz się. 
Jesteś śmieszny, z ta swoją nadzieją, że się będzie fajnie działo. Nie widzisz, że dziś nic się nie wydarzyło, juto też pewnie tak będzie.
A kto cie lubi? ...... Tak to czemu dziś ich nie ma przy tobie?

No tak. Dialog wewnętrzny z moim drugim Ja. Budzi się w takie dni jak dziś. Każe zamknąć się w swojej małej ciasnej norce, siedź tam i nie wytykaj nosa bo ci przytrą.
Rozmawiam z tobą ale nigdy nie nadałem Ci imienia.
Dziś to zmieniamy.
Od teraz będziesz, mój głosie wewnętrzny, nosił imię Bojek, zdrobniale Strachulek.
Boś ty strachem jest, bo ty pierwotnym instynktem samozachowawczym, lękasz się nowości, lękasz się emocji, lękasz się bólu, Lękasz się zmiany, ośmieszenia, samotności, odrzucenia, pogardy, odtrącenia, porażki.................................
Cisza,  spokój, ciemność budzi cię. Rozpalają nakręcają.
Zaczynasz się trząść, gdzieś tam w moim brzuchu, ściskasz gardło, krępujesz ruchy, roztaczasz czarne scenariusze.
Karmisz się moimi niepowodzeniami, porażkami, zawodami............... moim bólem.

Ale Bojek coś ci powiem, gdyby nie ty, nie było by Mojej Odwagi.






sobota, 10 października 2015

Żyj szybko, jeszcze szybciej

Żyj szybko, jeszcze szybciej......... ?



Festiwal Grupy TROP
Wyjechałem odrobinę za późno, 30 minut za późno. Nie posłuchałem swojej intuicji, zdałem się na technikę. Włączyłem nawigację, wybrałem najszybszą trasę i............
Paskudne urządzenie, nie dość że mówi jaką drogą jechać, to jeszcze nadaje tempo jazdy. Wjechałem na autostradę. No i teraz zaczęła się gonitwa. Trasa szybsza lecz dłuższa,wymaga nieustannego pośpiechu.
No i zafundowałem sobie 200 km pędu. Nakręcania się na szybkie dotacje do celu, wyprzedzanie i wytężona uwagę na drodze. Klapki na oczach jak u konia i do przodu. Gdy zwolniłem natychmiast GPS to wyłapał i przeliczał godzinę dotarcia do celu. A tam jeszcze poszukać miejsca parkingowego i parkometru.
Z rozpędu wpadłem do Domu Braci Jabłkowskich, szybkie powitania z Dorotą, Jacem (założycielami Grupy TROP) i kilkoma osobami. Ktoś powiedział gdzie zawieszają swoje plakaty absolwenci TROPu.  
Zawiesiłem swój, sprawdzam czy równo z innymi. 
I wtedy słyszę jak jakaś kobieta mówi do mnie, patrząc na mój plakat 
- Uderzające podobieństwo.
Jak brat bliźniak
Uśmiechnąłem się rzucając jak by od niechcenia. Biegnąc zaraz gdzieś bez celu, sensu z tym autostradowym pędem. 
Kurcze wkręciłem się tak mocno, że po osiągnięciu celu nadal biegłem, bez sensu, bez potrzeby, bez ....... celu? Nadal pędzę do niego a już dawno tu jestem.
Wyhamowałem po dłuższej chwili. z wielkim poczuciem straty.
Cel osiągnięty, w wyznaczonym terminie. Jestem tam gdzie chce być.
Tylko jakim kosztem? Co straciłem tego dnia?
Nie pamiętam jaki był kolor nieba, nie pamiętam żadnego samochodu, nie pamiętam twarzy osoby która mnie zaczepiła, nie wiem z kim rozmawiałem w pierwszych minutach, o czym nie wspomnę.  
Nie pamiętam nic, poza tym pędem. Przyspieszony rytm serca, wyostrzone spojrzenie i wkurzenie na wszystkie przeszkody, na każdego spowalniacza ruchu. 

Brrrrrrr.

Jak często jestem w takim pędzę, skupiony na celu, nie widząc piękna, relacji z innymi, reagując agresywnie na wszystkie spowalniacze, rozpraszacze, Ślepo dążąc do celu zapominając nawet o sensie tej gonitwy. Nie widząc nawet, że cel już osiągnięty.

Co straciłem tego dnia? Szanse na spotkanie? miłą rozmowę? wspólny biznes? Wspólne działania? przyjaźń miłość?
Nie wiem i już się nie dowiem.

Lecz bardzo ciesze się, że pojawiłaś się na mej drodze. 
To takie niby mało znaczące na pierwszy rzut oka. A dało mi do myślenia. Coś straciłem - zyskałem cenne doświadczenie. 

Dziękuję i Ci. 


środa, 7 października 2015

Szybowcem w głąb siebie




 Szybowcem w głąb siebie.



Przyjaciel zabrał mnie na lotnisko. Założyłem spadochron, wsiadłem do szybowca, pasy zapięte, krótkie pouczenie jakich gałek nie mam dotykać. Obsługa napięła linę wyciągarki i .........
Start, kilka metrów na ziemi i pod ostrym kontem w górę. szybko nabieramy wysokości, szybowiec cały drży, widzę tylko błękit nieba. Szczek zamka uwalnia linę. Cisza, zawiśliśmy bezwładne w powietrzu, chwila nieważności i  spadamyyyyy!!!!!  Skrzydła jęknęły cicho łapiąc wiatr, lekko się ugięły, opadłem na fotel. Lecimy...........
Gdy się trochę oswoiłem z nowym przeżyciem uświadomiłem sobie, że miedzy udami mam wolant, poruszy  przez pilota siedzącego za mną. Jest tak blisko, na wyciągnięcie reki. Mogę w każdej chwili go złapać i przejąc stery. Lecz boje się, nie znam się na lataniu.  Ech, jak fajnie było by mieć kontrole nad tym gdzie lecimy. Ech, jak fajnie trzyma się stery. Teraz jednak grzecznie siedzę i niczego nie dotykam, całkowicie ufam pilotowi, to jemu oddaje całą odpowiedzialność za tę sytuacje, za moje i jego bezpieczeństwo. 

Własnie, Ufam komuś gdy się na czymś nie znam, lecz mój poziom zaufania spada wraz z moim doświadczeniem. Gdy jestem pasażerem samochodu, to już nie tak prosto obdarzyć innego kierowce zaufaniem, a jak wiem że kierowca jest niedoświadczony, lub ma parę stłuczek na koncie. To zaufanie spada prawie do zera.

Stawiając się w roli Lidera mam niestety podobnie, zadania jakie się pojawiają gdy ich nie umiem pokonać łatwo obdarowuje innych zaufaniem, że umieją to zrobić. A gdy jestem pewny swego? Mam swoją wizję? To potrafię być bardzo stanowczy, nie ma dyskusji ma być tak jak powiedziałem i koniec kropka. Jeszcze słowo i........... Kurde, kto tu jest szefem?

Idę na skróty, tak łatwo jest złapać ster i przejąc kontrolę. Oj łatwo.

I za to siebie nie lubię.  Tłumacze sam sobie, jestem odpowiedzialny: za zespół, za cel, za wizję, za proces, za wszystko. Tylko czy to zawsze? Często łapie się na tym ze przejmuje stery, na tym, że nie mam do kogoś zaufania lub że jestem zbyt pewny siebie. 
W mojej drodze do bycia U!Liderem, Uczę się Ufać. By jak najrzadziej używać siły w przejmowaniu kontroli. Zaufać gdy zabierasz mnie z mojej strefy komfortu, bo gdy Ci zaufam - uczę się, rozwijam. 
Gdybym umiał latać, poleciał bym w inną stronę, bardziej mi znaną, a tak przeżyłem podróż i zobaczyłem coś innego, równie pięknego.

Dziękuje Ci przyjacielu za tę przygodę, za lot szybowcem w głąb siebie. 




Start



Od jakiegoś czasu spisuje swoje przemyślenia. Czasem na zamówienie, czasem od tak przyszło mi coś do głowy, czasem email.
Moi czytelnicy zachęcają mnie bym to zebrał w całość i zaczął pisać bloga.
Więc zaczynam, stopniowo zbiorę wszystkie teksty i umieszczę je tutaj. Mam tez kilka przemyśłen do przelania na ''e"-papier.
Towarzyszy temu niepokój. Jak będę odebrany, jakie reakcje wywołam.
Już teraz wiem, że ten sam tekst jest odbierany w rożny sposób, że każdy zwraca uwagę na coś innego.
Cóż sam mam podobnie, każdy tekst jeśli zwróci moją uwagę, to tylko dlatego, że jest coś co mi się kojarzy, że sytuacja była podobna do moich przeżyć, doświadczeń.
Czytając wiersz, po latach inne wywoła reakcje, po prostu jestem na innym etapie, odmieniony, coś innego jest teraz dla mnie ważne.

Błądzę gdzieś myślami.
Niepokój jak się pojawia próbuję sobie wytłumaczyć.
A po prostu się boję.  Boje się negatywnej oceny. Czuje się jak w szkole przed oddaniem wypracowania.
A recenzentów będzie nieograniczona liczba. Niby to nie szkoła, a jednak wszczepiony lek przed oceną, przed ośmieszeniem na forum. Za gardło ściska mnie wspomnienie lecącego zeszytu, z szyderczym tekstem polonistki "coś ty Karol za bzdury wypisał". 30 lat później jeszcze to we mnie siedzi, tak mocno.
Ech.
Czas zmierzyć się z tym lekiem.
I z wielkim biciem serca startuję, a jeszcze większym niepokojem będę czekał na wsze rezonanse.